Liam nie do końca spodziewał się, ze kolejną pobudkę zaliczy nadal w świecie żywych. A jednak obudził się będąc całkiem pewnym, ze nie jest to ani trochę to Piekła nie przypomina. W Niebo jakoś nie wierzył. A przynajmniej niezbyt wierzył w siebie w Raju.
Odkaszlnął i rozejrzał się dookoła. Nie wyglądało na to, żeby był w więzieniu, co w gruncie rzeczy nie zgadzało się z kalkulacjami. Skoro nie zwinęły go tamte wilkołaki, to powinna policja...
Zupełnie nagle poderwał się i zaczął panicznie , chaotycznie czegoś szukać.
Jego życie właściwie obracało się wokół skakania wokół chorych, rannych wilkołaków, wampirów, rusałek i reszty tałatajstwa. Nie raz nie dwa odwiedzał liczne, zamieszkujące Waszyngton rodziny, które potrzebowały jego pomocy, negocjował, leczył, wzywał zmarłych. Nie sądził, że wiele rzeczy może go zaskoczyć.
Ale, cholera jasna, jeszcze nigdy nie znalazł nieprzytomnego, rannego i chyba naćpanego wampira na środku swojego własnego kawałka lasu. W południe.
Przyciągnięcie go do domu kosztowało Thomasa zdecydowanie zbyt wiele czasu i nerwów, (Niby mordowanie Emisariuszy nie było jakoś specjalnie dobrze widziane, ale głodny, ranny wampir... Nic dziwnego, że Tom trochę się denerwował. Ociupinkę.), ale w końcu udało się przetransportować obcego jegomościa do swojego domu, opatrzyć jego rany i doprowadzić go do niewielkiego pokoju gościnnego.
Pomieszczenie zdecydowanie nie przypominało celi: przyjemnie jasne ściany w kolorze kawy z mlekiem, całkiem wygodne, spore łóżko, drewniane, udające antyki meble, firanki w oknach... Nic wyjątkowego. Może poza tym jednym regałem, na którego półkach stały prawdziwe, papierowe książki. I tym zawczasu przygotowanym woreczkiem krwi na szafce nocnej.
Wciąż: to na szczęście nie było więzienie. Wyjść z pokoju się co prawda nie dało, Thomas nie był aż tak naiwny, żeby nie zostawić tutaj chociaż kilku sprytnie ukrytych uroków, ale poza tym... Nie było wcale tak źle.
A mimo to wampir, kiedy się obudził, swoim szamotaniem się narobił takiego hałasu, że gospodarz prawie pobiegł na górę.
- Uspokój się! Wszystko jest w porządku, jesteś tutaj bezpieczny! Jestem Emisariuszem, znalazłem cię i zabrałem do swojego domu!
no.... Tak. To teraz pozostawało tylko mieć nadzieję, że obcy jegomość postanowi posłuchać.
Gdzie jest mój worek?! Potrzebuję mojego worka! - podrzucił kołdrę, znów rozejrzał się dookoła, aż w końcu spełzł z łóżka i postanowił zajrzeć pod nie.
I chuj. Nie znalazł worka. Najprawdopodobniej zajrzenie do szafki pozostawił na odległą przyszłość. Przecież to idiotyczne - odłożyć tą garstkę rzeczy gościa w oczywiste, bezpieczne miejsce.
To wszystko było dość... osobliwe. Nieprzytomny wampir nie tylko nie miał nigdzie swojego Identyfikatora, ale w zasadzie nie miał nic, poza tym, co zmieściło się w kieszeniach kurtki - stary, rozpadający się modlitewnik zapisany w niemieckim gotyku i sądząc po wpisie na okładce należący do Wolfganga Kurza, trochę zawilgocony worek z ziemią i kilka skrętów. Nawet chłopak zapalniczki się nie dorobił.
- Wielkie dzięki za ratunek i w ogóle, ale ja POTRZEBUJĘ mojego worka. - jęknął potępieńczo i potarł mocno twarz.
Odsunął ręce, uszczypnął się w podstawę nosa i znów jęknął.
- Wyciągnąłeś mi kolczyki?! Dlaczego?!
Okej. Nie tego się spodziewał. Kompletnie nie tego. Może trochę więcej... Paniki? Nieufności? Cóż. To ułatwiało sprawę.
Thomas odgarnął włosy do tyłu i z niedowierzaniem pokręcił głową. Ratujesz gościa z objęć śmierci, a on się martwi o kolczyki... Dobry system wartości.
- Spokojnie, wszystko co miałeś przy sobie też jest bezpieczne. Niczego ci nie zabrałem. Twój worek jest w szafce. Wiem, że to takie zupełnie nieoczywiste i powinienem był schować go w jakiejś piwnicy na drugim końcu stanu, razem z kolczykami, których w ogóle nie dotykałem i nie wiem co się z nimi stało, a potem wykorzystać to wszystko do szantażu, ale najwyraźniej nie jestem zbyt oryginalny.
Otworzył drzwi na pełną szerokość, oparł się o ościeżnicę i skrzyżował ręce na piersi.
- Zostawiłem ci trochę krwi. Wypij. A w międzyczasie... Możesz mi powiedzieć, gdzie jest twój identyfikator? I jak, u diabła, znalazłeś się na moim zadupiu?
- Blizej, niż wracanie do domu... - mruknął pod nosem i otworzył szafkę, by wyciągnąć worek.
Był chyba zszyty ze starej zasłony, sądząc po kwiecistym wzorze i niemal ozdobnym, złotym sznurku. Brunet przytulił go jak dziecko przytula ulubionego misia i westchnął ciężko. Stanowczo się uspokoił.
Podniósł się z podłogi, usiadł na łóżku i sięgnął po woreczek. Przebił rurką i pociągnął kilka łyków, przytrzymując jednocześnie worek z ziemią na poparzonym słońcem przedramieniu. Do tej pory nie bardzo chciał się goić - aż cała tajemnica nie rozwiązała się z pomocą worka. Był najwidoczniej nieodzowny w całym procesie.
- Identyfi... a. Ta fancy-srancy bransoletka, którą dostajesz od rządu? Nie wiem. Nie mam. - wzruszył ramionami i znów pociągnął kilka łyków z woreczka. - I ten... szukałem Boga.
Thomas zmarszczył brwi. Zrozumienie tego co mówi obcy jegomość było co najmniej problematyczne. Miał bardzo silny akcent, mówił bardzo szybko i wygadywał kompletne bzdury.
Kto normalny tak po prostu gubił identyfikator? I szukał Boga w lesie?
Posłał wampirowi kompletnie skonsternowane spojrzenie.
- Szukałeś Boga. W lesie pod Waszyngtonem. Nie mogłeś po prostu... nie wiem, pójść do kościoła?
Thomas zdecydował, że wampir prawie na pewno nie zamierza nigdzie uciekać, ani tym bardziej robić mu krzywdy, więc odważył się do niego podejść, ostrożnie chwycić go za podbródek i krytycznie przyjrzeć się paskudnemu rozcięciu na skroni. Wcześniej, czego by nie robił, rana nie chciała choćby zacząć się goić: teraz zasklepiała się na jego oczach.
- No proszę... - wymruczał pod nosem, z zastanowieniem przenosząc wzrok na przedramię, które stopniowo znikało, zastępowane przez zdrową skórę.
- Co jest w tym worku? I jakim cudem zgubiłeś identyfikator? Będę musiał cię zabrać do Departamentu, zgłosić twoją obecność. I masz w ogóle jakieś imię?
- A ty nie zadajesz za dużo pytań? - zmarszczył brwi i przycisnął worek do skroni.
Westchnął i wyciągnął się na łóżku, poprawił sobie poduszkę tak, by wygodniej było się opierać o wezgłowie
- Nic nie zgubiłem. - potarł nos wpatrując się w swoje stopy.
Zdrowa skóra, która powoli zastępowała poparzenia okazała się pokryta całkiem pokaźną kolekcją lepiej i gorzej wykonanych tatuaży, z których znacząca większość albo kojarzyła się z ulicznymi gangami, albo była po prostu niecenzuralna.
- Szukałem Boga, bo trzeba mieć w życiu jakiś cel, nie? Bez Jessiego to już nie to samo, ale zawsze coś. W lesie też może siedzieć. Skurwysyn nieźle się zaszył. Znaczy... jak mnie młody zostawił, to myślałem, żeby stąd wypierdalać, wrócić do domu, pogadać z Bunią, ona zawsze wiedziała co robić. Ale wtedy się okazało, że musiałbym mieć bransoletkę. Nie podoba mi się to. No to zostałem tutaj. Żeby szukać Boga. Ale totalnie nie mogę teraz zgubić worka. To by było kompletnie do dupy.
- Nie, to dopiero początek zadawania pytań - oświadczył poważnie, a już moment później posłał wampirowi oszczędny uśmiech.
- Znalazłem na swojej posesji nieprzytomnego, solidnie poturbowanego, niezarejestrowanego wampira. Powinienem cię zgłosić, a nie zabierać do swojego domu. Mam pełne prawo wiedzieć co się dzieje.
Puścił rękę wampira i przysiadł na skraju łóżka.
- Nie będę wnikać w to, czemu twierdzisz, że Bóg chowa się w moim lesie. Ani w to kim jest Jesse. Ale naprawdę mnie ciekawi jakim cudem udało ci się unikać zarejestrowania? Zwłaszcza, że najwyraźniej chcesz opuścić Stany? I czemu nie możesz zgubić worka?
To wszystko było co najmniej pokręcone. Tom nie był jakimś ekspertem od wampirów, nie znał ich zwyczajów (zdecydowanie więcej czasu spędzał z wilkołakami) ale ten tutaj... Ten tutaj łamał wszystkie znane lekarzowi stereotypy.
- Jestem Thomas, tak przy okazji - wyciągnął przed siebie prawą dłoń.
- Nie wiem czy w domu byłoby lepiej. Wiesz, z całą miłością, ale w Dublinie nie mamy tej całej wampiroprzyjaznej polityki. Ale mamy sporo szitu z worka. - ostatecznie odłożył wspomniany worek na łóżko i przeczesał palcami włosy.
Niezwykła mieszanka starego pyłu i kosmetyków do stylizacji. Higieniczny truposz. Stylowy.
- Nie chcę sie rejestrować. Wtedy zawsze pojawia się tylko więcej pytań. - dopił krew, spojrzał na plastikowe opakowanie i bez najmniejszego zażenowania wyrzucił je na podłogę. - I mówią mi czego nie mogę. Gówniarzeria mi mowi. To ja pukałem twoją babkę, a ty mi będziesz mówił, ze nie mogę?
Westchnął ze źle skrywanym poirytowaniem. Wampir zachowywał się jak rozwydrzony gówniarz. Zero jakiejkolwiek wdzięczności.
- Jesteś niemożliwy - blondyn (?? chyba? Na arcie taki siwoblond...) cofnął dłoń. Nie, to nie.
Schylił się i podniósł z podłogi woreczek po krwi.
- Wątpię, że pukałeś moją babkę. Miała swoje standardy. Wątpię, że uwzględniały kogoś, kto przypomina ścianę w męskim kiblu - Thomas zmierzył wampira krytycznym wzrokiem. Wcale nie miał ochoty użerać się z kimś tak bezczelnym, ale wiedział, cholera jasna, wiedział, że jeśli teraz tak po prostu każe mu wyjść, to będzie go gryzło sumienie.
- Powinieneś skorzystać z mojej łazienki. Coś mi mówi, że dawno nie oglądałeś prysznica. Mogę ci dać jakieś swoje ubrania i przynieść jeszcze trochę krwi, jeśli jej potrzebujesz.
Zerknął na swój identyfikator. Trzeba było jeszcze zgłosić faceta FBI. Nie było jeszcze 18, biuro ciągle pracowało, jakby się pospieszyć, to dostaliby informację jeszcze dzisiaj...
- Lazienka jest tam - kiwnął głową w stronę korytarza i zerwał z drzwi sypialnianych niewielką, żółtą karteczkę, na której było nabazgrolonych kilka krzaczastych znaczków. - Pierwsze drzwi na lewo.
Wampir podziękował za ubrania wspominając coś o rozmiarze i pastelowych kolorach, po czym faktycznie uznał, że zniknięcie na dobre pół godziny w łazience nie jest znowu takim złym pomysłem. Po tym czasie Thomas miał w domu półnagiego wampira i całą skromną kolekcję jego ubrań rozłożoną na kaloryferze. W towarzystwie tych lekko zawilgotniałych skrętów.
Trzymając jednego z nich brunet zjawił się po jakimś czasie w drzwiach, oparł o futrynę i chwilę wpatrywał w emisariusza. Była możliwość, że usiłował w jakiś sposób domyśleć się czegoś o swoim wybawcy. Była też możliwość, ze był pierwszym znanym Tomowi wampirem z wadą wzroku...
- Chyba byłem strasznie niemiły dla gościa, który uratował moją dupę. Mimo tego, że żywię się na jego gatunku... Dzięki stary. Jestem Liam. - wyciągnął rękę (w którymś etapie swojego życia uznał za cholernie zabawne wytatuowanie na wewnętrznej stronie dłoni "Hi") prawdopodobnie chcąc, by siwy ją uścisnął. - Masz ogień?
Koniec końców, na razie powstrzymał się od informowania biura o sytuacji. Nie chciał robić niczego tylko z powodu poirytowania. Może była jeszcze szansa na załatwienie tego wszystkiego po ludzku.
Poszedł do kuchni, wymieszał w filiżance co najmniej pięć rodzajów ziół, dosypał podejrzanie wyglądającego, niebieskawego proszku i zalał wszystko wrzątkiem. Herbatka nie pachniała specjalnie zachęcająco, leki w ogóle rzadko kiedy pachniały albo smakowały dobrze, ale siwy nie miał większego wyjścia. Pijał już gorsze rzeczy.
Miał w domu tylko ten jeden woreczek krwi transfuzyjnej, i to w zasadzie z przypadku, a skoro już zamierzał oddać wampirowi trochę swojej własnej, to mógł przy okazji zadbać o to, żeby bezczelny gnojek na pewno wyzdrowiał do końca.
Kiedy brunet pojawił się w drzwiach, emisariusz właśnie kończył pić swoją miksturkę.
- Zachowałeś się jak skończony dupek, owszem - kiwnął głową, ale już moment później uścisnął dłoń wampira. - Myślę, że jakoś to przeżyję. Jak chcesz jarać to gówno, to zmiataj na werandę. Jest zacieniona, nic ci się nie stanie.
Wstał od stołu, odstawił filiżankę do zlewu i zaczął grzebać w szufladzie. Po chwili wyjął z niej zapałki.
Zapałki. Facet trzymał w domu książki i zapałki. Totalne zacofanie...
- I załóż coś na siebie. Przecież zostawiłem ci ubrania. Coś z nimi nie tak?
- Wziąłem spodnie. Turlaj dropsa. - mruknął wsuwając rękę w kieszeń spodni i wędrując w kierunku, który zdawal miły się wyjściem z domu.
Nie był zbyt świadom ostatnio przechodząc próg domu emisariusza, wiec ostatecznie wylądował w... Spiżarni? Zanotował tylko słoiki, coś wiszącego z sufitu i zapach podobny do marihuany... Zaraz po tym został wyciągnięty za fraki jak małe kocię i wygnany pod nadzorem na werandę. Tyle dobrze, ze zdążył założyć okulary przeciwsloneczne.
- Geez... Ale ty nerwowy! - nachylił się, włożył do ust skręta i usiłował odpalić zapałkę.
Dwie zastrajkowały, jedna się złamała, a kolejna zgasła nie zapalając skręta. Wampir zaklął soczyście, wsadził emisariuszowi zapałki w rękę i sam wystawił dłoń za werandę tak, by słońce liznęło czubek palca, który po chwili zajął się płomieniem. Wampir odpalił skręta i zaciągając się zgasił palec machając nim w powietrzu.
- Masz książki, odpalasz zapałkami, pewnie masz nawet kuchenkę na gaz. Mieszkasz w lepienia zadupiu i masz swój rewir. Co z ciebie za jebane dziwadło?
Wywrocil oczami, ale już więcej nie skomentował garderoby Liama.
Nie żałował natomiast energii kiedy wręcz wyrzucał wampira ze swojej piwnicy.
- Nie wlaz tam, gdzie cie nie proszą, to nie będę się denerwować. Tam nie wolno wchodzić. Rozumiemy się? Kompletny zakaz wrażenia do spiżarni. I tak nie znajdziesz tam niczego ciekawego, a jest szans, że coś stłuczesz albo zepsujesz.
Poszedł za wampirem na werandę i wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów. Udało mu się zapalić jednego z nich zapałką. I to za pierwszym razem! Naprawdę jakiś powalony.
- Ty odpalasz skręta własnym palcem, ale to ja jestem dziwadło? - parsknal śmiechem i pokręcił głową.
- Nie jestem dziwadłem, tylko emisariuszem. Wiesz. Taka trochę męska wersja wiedźmy, ale od leczenia - Nie rozwijał tematu; z góry założył, że Liam wie o co chodzi. Emisarousze istnieli w zasadzie od zawsze. I wszędzie.
A mimo to wampir dalej patrzył na niego jak na idiotę.
- Jest nas w Waszyngtonie trzech, ale jeden oficjalnie związał się z jednym z wilkolaczych klanow, a drugi działa w zupełnie innej części miasta. Więc trafiłeś na mój rewir. Zioła nie działają tak, jak trzeba, jeśli się je podpala zapalniczką, i nie, nie mam kuchenki gazowej.
Na moment umilkl. Dopalil papierosa j wyrzucił niedeopalek do stojącej przy drzwiach butelki z wodą.
- Masz się gdzie zatrzymać? Powinieneś jeszcze trochę odpocząć od kłopotów, wyzdrowiec do końca. Jeśli nie masz dokąd pójść, to na razie możesz zostać ze mną.
- Skoro nalegasz. - wzruszył ramionami i odpalił skręta mało nie parząc opuszków palców i wyrzucił go w ślad za papierosem emisariusza.
Przez chwile z niezbyt zadowolona, skrzywiona mina wpatrywał się w zalany słońcem horyzont, aż w końcu postanowił schować się w domu. Jakoś tak bezpieczniej poza zasięgiem promieni.
- Upodobanie do tego, żeby robić z domu piekarnik tez ma coś wspólnego ze zbieraniem nieludzkich zwłok po lasach? - zapytał ściągając okulary z nosa, wycierając o nogawkę i odkładając na szafkę.
Tak, oczywiście, nalegam - z westchnieniem pokręcił głową. - Po prostu o niczym innym nie marzę. Trzymanie w domu znaleźnych wampirów, ewidentnie mających jakieś problemy z okolicznymi wiłkołakami to moje hobby. Jak pójdziesz na poddasze to znajdziesz jeszcze trzech swoich kumpli.
Poszedł do kuchni, nalał do szklanki trochę wody i chwilę później wrócił do Liama.
- Po prostu wolę, żebyś przez najbliższe trzy dni został tutaj niż szwendał się po lesie. Jeszcze nie jesteś zdrowy, a ja nie chcę cię mieć na sumieniu - oświadczył z przekonaniem.
O tym, że chciał też wampira zgłosić i bez zbędnego pośpiechu wyrobić mu identyfikator, po prostu nie wspomniał.
- Nie robię z domu piekarnika. Zepsuł się klimatyzator, dzwoniłem do serwisu, mieli kogoś wysłać, ale najwyraźniej wcale im się nie spieszy. Chyba uznali, że skoro mieszkam w lesie, to jestem jakimś pustelnikiem. Próbowałem naprawić to sam, ale tylko pogorszyłem. Wcześniej tylko nie działał, teraz jeszcze kapie z niego jakieś gówno..
Uniósł brew i podrapał się w miejscu, gdzie jeszcze wczoraj była nieładną dziura po wyrwanym kolczyku.
- Po prostu wszedłem na ich teren. Nie miałem jakiś szczególnie złych zamiarów. - burknął przeczesując palcami krótko wygolone włosy nad karkiem. - Jak chcesz mogę zerknąć na to ustrojstwo. Wiesz, czasem mam przebłyski geniuszu. Ostatecznie bardziej go nie zepsuje.
W zasadzie wampir nie zrobił zbyt wiele. Zerknął, popukał w klimatyzator, zdjął obudowę i pozwolił by coś nadal kapało do miski.
Pozwolił tez spokojnie pójść spać emisariuszowi obiecując, ze "nie zamierza broić" w czasie kiedy człowiek będzie odzyskiwał siły po całym dniu. Było to prawdziwe - aż do okolic godziny trzeciej w nocy. To właśnie w tym momencie po całym domu rozniósł się huk, który obudziłby nawet zmarłego.
- Pizduś w cyc kurwa jebany! - wampir w coś przywalił, a na dodatek to coś prawdopodobnie oderwało się i spadło na Liama. - Kurwa mać, ja pierdole! Biednemu kurwa zawsze wiatr w oczy!
Nie wierzył w to, że Liam zrobi cokolwiek z klimatyzatorem. Ale, jak sam wampir zauważył - bardziej zepsuć się nie dało.
Thomas nie wierzył też w to, że wampir nie zamierza broić. Nazwijcie go uprzedzonym, ale jakoś tak... patrzył i wątpił. Ktoś, kto wyglądał jak Liam był skazany na przyciąganie kłopotów.
Może tylko nie przypuszczał, że brunet nagle odnajdzie swoje powołanie i postanowi zostać... właściwie nie do końca wiadomo kim.
- Co do cholery?! - emisariusz zerwał się z łóżka.
Przez co najmniej minutę usiłował zrozumieć co się do cholery dzieje, kto jest w jego domu i dlaczego ten ktoś krzyczy; dopiero kolejne krzyki Liama trochę go otrzeźwiły.
I zaprowadziły wprost pod okno sypialni.
Siwy otworzył je zamaszyście, przy okazji zupełnie przypadkowo przytrzaskując sobie palec.
- Kurwa! Szlag by to trafił! - cofnął rękę i zaczął potrząsać dłonią, jakby wierzył, że to naprawdę pomoże.
- Liam, pojebało cię?! Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?! I to w środku nocy?! Złaź z parapetu, natychmiast! I wracaj do środka! Nie możesz sobie znaleźć innego sposobu na bezsenne noce?!
- W dzień nie bardzo wychodzę na zewnątrz. - odpowiedział spokojnie, jeszcze raz uderzając w obudowę klimatyzatora.
Dokręcił ja śrubokrętem i poklepał jeszcze raz całe pudło.
- Ale spoko ze wstales. Idź włącz klimatyzator. - z kieszeni spodni wyciągnął jabłko, wytarł o koszulkę i... pociągnął z niego i wypuścił kłąb dymu. Z jabłka.
Kiedy Tom nacisnął pilota od klimatyzatora, na początku urządzenie jęknęło, wydało dźwięk jakby zdechło i... zaczęło działać. Faktycznie wydobył się z niego przyjemny, chłodny powiew.
- No. Trochę przydatny jestem. - oświadczył brunet wchodząc do pokoju i popijając coś z małej, białawe buteleczki. W ręku dalej trzymał "jabłko"
Nawarczał na wampira i mamroczac pod nosem coś o tym, że za to on nie bardzo wychodzi w nocy poszedł szukać pilota do klimatyzacji. Tak dla świętego spokoju.
Był zszokowany kiedy okazało się, że klimatyzator naprawdę działa.
Czyli jednak Liam nie kłamał.
- Owszem, trochę tak. Ale postaraj się nie robić takiego hałasu w środku... - Thomas odwrócił się przodem do swojego rozmówcy i aż zanemowil.
- Liam. Czy to jest... bongo? Z jabłka? Na głowę upadłes? Boże, po co ja pytam, oczywiście, że upadłes. Nie wiem czy to glupie czy genialne. Ale.. skąd ty wziąłeś trawę? - emisariusz energicznie pokręcił głową.
Miał mała nadzieję, że zaraz się obudzi.
Nie wyszło. Podszedł do bruneta i energicznym ruchem wyjął mu jabłko z ręki.
- Nie pal w mojej sypialni!
- Nie mam trawy. W zasadzie, moglibyśmy o tym pogadać. Wiesz, o jakiejś zaliczce czy coś... - spojrzał nieco tęsknie na bongosa trzymanego przez emisariusza i pociągnął łyczek z buteleczki trzymanej w ręku.
Zadrżał i głośno wypuścił powietrze tak, jak zwykle robi się to po mocnym alkoholu.
- Nie paliłem, tylko trzymałem. To jest różnica. Ogień. Całkiem istotne. I dym. W chuj istotne.
- Nie zamierzam kupować ci trawy. Ani w ogóle żadnych dragow. Uznajmy, że naprawienie klimatyzatora odciągnę ci od czynszu.
Po chwili wahania, obejrzeniu jabłka że wszystkich stron i upewnieniu się, że rzeczywiście, najwyraźniej niczego poza tymi kilkoma skrętami z rana wampir nie posiadał, z mało przekonana mina oddał mu wydrazony owoc.
- A to? Skąd wziąłeś? Ja nie mam w domu żadnego alkoholu, poza... Matko kochana, chyba nie wziąłeś denaturatu? - chwycił wampira za ramiona i lekko nim potrzasnal, jakby to miało go zmusić do szczerości.
- Co? Nieee... ja denaturatu nie pije. To już kompletne dno. A to dziadostwo jest mocne jak diabeł! - troskliwie wsunął jabłko w kieszeń bluzy i westchnął patrząc na emisariusza lekko z góry. - Wziąłem odkamieniacz, aceton i to gówno co kapało z klimatyzatora...
Podrapał się po barku i pogładził kark.
- Czynszu? Mam ci płacić czynsz?
Zmierzył wampira niedowierzającym spojrzeniem i szybkim ruchem zabrał mu tym razem butelkę. Odkręcił korek, powąchał zawartość i z taką miną, jakby właśnie spotkał wsciekłego Florence'a oddał Liamowi jego własność.
- Jesteś pojebany. I nie musisz płacić czynszu. Naprawiłeś klimatyzator, nie?
Ha ha! Nie no, boki zrywać. Takiego poczucia humoru to normalnie pozazdrościć.
Emisariusz poklepał wampira po ramieniu.
- Dobra. A teraz spierdalaj, okej? Jest trzecia w nocy. Ja w przeciwieństwie do ciebie muszę czasem spać. Nie łaź po parapetach, nie grzeb w piwnicy i nie rób hałasu. Masz tam na dole konsolę, jak potrzebujesz się czymś zająć. Dasz radę wytrzymać do siódmej?
Po tyogodniu okazalo sie, ze mieszkanie z Liamem ma swoje zalety. Owszem, wampir był niesamowicie gadatliwy, halasliwy i nie rozumiał słowa "nie", ale przynajmniej naprawił klimatyzator. I samochód. I ogarnął dlaczego komputer Thomasa tak potwornie się zawiesza.
Bilans wychodził w zasadzie na zero, a ze Liam naprawdę nie mial gdzie się zatrzymać, to Thomas był gotów pozwolić mu zostać u siebie na dłużej. Tylko, że... nie mógł tak po prostu opiekować się kimś, kto nie jest zarejestrowany. To było nielegalne i nawet jeśli emisariusz miał w nosie większość przepisów, to po prostu nie chciał narazić się Defforestowi czymś tak głupim. I dlatego właśnie stał w drzwiach sypialni gościnnej, opierał się o futryne i po raz trzeci tłumaczył, że wcale nie żartuje.
- Liam. Zabieram cię do urzędu, i nie ma, że boli, idziemy cie zarejestrować. Nie pozwolę ci tu zostać, jeśli nie będziesz zapisany w systemie!
Liam wyjął ręce spod karku i podniósł się z łóżka, by spojrzeć na emisariusza jakby ten oświadczył, że jest ufoludkiem.
- Bredzisz synek. - mruknął w końcu, powoli podnosząc się do siadu i wsuwając stopy w kapcie. - Jest środek nocy. Powinieneś już spać. Urzędy nie działają. Lulu. Pogadamy rano.
Westchnął wstajac z łóżka i podchodząc do krzesła, które z uporem maniaka traktował jak szafę, po czym kolejno zaczął z kłębowiska ubrań wybierać podarte spodnie, jakiś t-shirt i kraciastą koszulę.
- Jeszcze tu stoisz? No daj spokój. Idź spać.
- Oczywiscie, ze jest srodek nocy. W ciągu dnia już kompletnie nie można z tobą porozmawiać - mruknął, marszcząc nos.
- Nie żartuję. Albo pójdziesz ze mną się zarejestrować, albo sam cię zgłoszę. Wierz mi, to będzie zdecydowanie mniej przyjemnie, jeśli panowie z urzędu sami się tu pofatuguja. I... I jak się nie zarejestrujesz, to zaczniesz mi płacić czynsz.
To się dopiero nazywały silne argumenty!
- Nie jest nieczynne. To jest biuro rejestracji wampirów. Działa głównie w nocy. To dość logiczne, nie sądzisz?
Liam zamarł na moment z jedną nogą w spodniach i bez zrozumienia wpatrywał w emisariusza.
- No nie, młody. Love. Proszę cię. Na chuj to komu? Tyle lat bez tego badziewia się dało radę... - jęknął potępieńczo i wciągnął spodnie na tyłek podskakując w miejscu. - Nie chcę być trybikiem w tym syfie.
Obciągnął koszulkę w dół i zaczał rozglądać się po pokoju. Zajrzał pod stertę ubrań, pod krzesło, do szafy... w końcu wyciągnął skarpetki spod łóżka i zacząl je wciągać na stopy.
- Thomas...
- Nie będziesz żadnym trybikiem. Czy ja ci wyglądam na trybik? Rejestracja w zasadzie nie wiele zmienia sposób życia. Za to może zaoszczędzić wielu problemów. Zwłaszcza mnie. Ja pracuję dla rządu, nie będę tak jawnie łamać prawa.
Siwy rzucil wampirowi wyczekujące spojrzenie i poprawił włosy spięte w krociutki kucyk.
- Ogarnij się do końca. Będę czekać w samochodzie. Jak chcesz to masz w lodówce jeszcze z pół woreczka mojej krwi. Tylko się streszczaj.
Odwrócił się na pięcie i wyszedl. Cholera, nie żartował. Uparł się, bezczelny
Liam dłuższą chwilę krążył po pokoju. Usiadł, wstał, usiadł znów. W zasadzie, to celowo wszystko przedłużał. Naprawdę nie miał najmniejszej ochoty załatwiać niczego z gościami w czarnych garniakach. Ale nie miał też ochoty żegnać się z dachem nad głową.
W końcu stanął przy samochodzie dzierżąc w ręku bongosa z jabłka i zapamiętale dymiąc.
- Jesli po prostu chcesz się mnie pozbyć, to mi to powiedz. Wyniosę się. Serio. Nie mam ochoty w kółko pojawiać się w śmerdzącym biurze FBI tylko po to, zeby oni czuli się lepiej, kontrolując moje życie. Powinni się odchujać ode mnie i całej reszty, świetnie dawaliśmy sobie radę bez ich jebanego nadzoru.
- Gdybym chciał się ciebie pozbyć, to pozwolilbym ci się szlajać po świecie bez identyfikatora - powiedział spokojnie, wysuwając kluczyki do stacyjki.
- Na Boga, Liam, stary a głupi! - z niedowierzaniem pokręcił głową. - Nie masz o tym bladego pojęcia, ale z góry ci się nie podoba. Nikt ci nie będzie kazał w kółko pojawiać się w FBI. Przyjdziesz, zarejestrujesz się, zgłosisz się, jeśli będziesz chciał wyjechać z kraju. Dostaniesz swój własny przydział krwi transfuzyjnej, pomogą ci znalexc pracę, jeśli będziesz chciał... Same plusy.
Poklepal Liama po ramieniu, uruchomił silniki i ruszył w kierunku głównej drogi.
- Jakoś do tej pory dawałem sobie radę bez tego. Nie masz zielonego pojęcia jak wiele ludzi z chęcią oddaje swoją krew. W znacznie przyjemniejszy sposób, niż wręczenie mi worka z napisem "sanitary". Ja nawet nie mogę się od ciebie niczym zarazić. - parsknął odkręcając blokadę fotela i odsuwając maksymalnie w tył. - Jesteś bezdusznym trybikiem.
Splótł ręce na piersi i odwrócił głowę w stronę okna. Obrażony, trzystuletni nastolatek. Doskonale. Właśnie temu Thomas oferował dach nad głową.
Siwy miał wielkie serce.
- A teraz będziesz dawać sobie radę z tym - powiedział stanowczo i ewidentnie uznał dyskusje za skończon, bo nie odezwał się przez kolejnych kilka minut.
Usiłował grać twardego, naprawdę. Na początku nawet mu to wychodziło, ale kiedy już szukał pod urzędem miejsca parkingowego, zmiękł już kompletnie.
Empatia, wielkie serce, psia jego mac! Thomas poprawił mankiety koszuli.
- Wiesz, ze to dla twojego dobra, prawda? Nawet jeśli Ci się to nie podoba, to naprawdę wyjdzie wyjdzie Ci na dobre.
- Nie No, jasne. Dadzą mi obca krew w workach. Super! Zawsze o tym marzyłem! - warknął podciągając się na fotelu.
Otworzył drzwi i niezgrabnie wygrzebał się z samochodu. Kiedy trzasnął drzwiami te aż jęknęły.
- Będą mnie ważyć, mierzyć i mówić, ze mój naturalny sposób zdobywania jedzenia jest zły! Trzysta lat jakoś nie był zły! Smierć zdarza się ludziom, niezależnie czy ma z tym coś wspólnego wampir, czy nie!
Wrzeszczenie takich rzeczy na parkingu przed instytucja rządowa. Jasne, genialne.
-Liam! Nie krzycz tak! - Thomas wyszedł z samochodu.
Jakoś nie miał ochoty trzaskac drzwiami i w przeciwieństwie do wampira potraktował je nieco delikatniej.
Miał... pewne wątpliwości. Z jednej strony naprawde nie chciał Liama do niczego zmuszać, ale z drugiej miał świadomość, że gdyby wampir naprawdę nie chciał tu być, to nawet by nie wstał. Thomas tak naprawdę nie mial jak zmusić wampira do czegokolwiek.
A jeszcze z trzeciej strony Emisariusz był po prostu zirytowany. Jak można było mieć blisko 300 lat i zachowywać się jak małe dziecko?
- Takie czasy! Ciesz się, że nikt już nie urządza na was polowań!
Ni stąd nie zowąd gdzieś z lewej dobieglo ich ciche odchrząknięcie. Thomas odskoczył jak oparzony i gwałtownie odwrócił głowę.
- Na Boga, nie można tak się skradać!
Dopiero po chwili z mroku wyłoniła się sylwetka znanego już emisariuszowi wampira.
Momentalnie mina siwego zrzedla.
- W twoich snach nikt niczego nie urządza. Jak nic o nas nie wiedzieliście, to tylko mordowaliście siebie wzajemnie i... - Liam nie dał rady dokończyć, bo przerwało mu "wzywanie pana Boga swego nadaremno".
Na parkingu przez dłuższą chwilę panowała grobowa cisza. Z kategorii tych, które można ciąć na plastry. I o dziwo, to nie przez to, że między Seraphinem a Thomasem nie panowały najlepsze stosunki. Oba wampiry intensywnie wpatrywały się w siebie nawzajem z dość... zaciętymi minami.
To było w zasadzie oczywiste, że ciszę przerwie Liam.
Wampir w kraciastej koszuli niemal podskakując dobiegł do Seraphina i złapał go za ramię lekko potrząsając całym Kainitą.
- Ej Thomas! To Rumun! - postanowił w końcu radośnie wykrzyknąć, ciągle lekko szarpiąc drugim wampirem. - W chuj lat! Stary, ostatni raz... czterdziesty czwarty? O chuuj! To się nazywa spotkanie! To trzeba opić! Na pewno masz coś na stanie...
Seraph w końcu westchnął ciężko i zadziwiająco spokojnie, pewnym ruchem zmusił Liama do puszczenia swojego ramienia i jednym spojrzeniem "postawił go do pionu".
- Czterdziesty piąty. Mam na imię Seraphin. I miałem nadzieję, że się zaćpałeś. - mruknął przenosząc spojrzenie czerwonych oczu na Thomasa. - Znalazłeś go przy drodze? Nie słyszałeś, że to niebezpieczne, tak przewozić padlinę?
Thomas zmierzył oba wampiry zdezorientowanym spojrzeniem.
- Rumun? Dlaczego "rumun"? Liam, on ma imię. I skąd wy się znacie? Jaki czterdziesty piąty? - siwy zmarsczyl brwi i potarl dłonią potylicę. - Chwila, chwila! Byliście razem na wojnie?
Okej. To... To był interesujący rozwój wydarzeń. Świat był zdecydowanie zbyt mały.
- On ma na imię Liam. Nie słyszałeś, że niegrzecznie jest mówić tak brzydko o swoich znajomych? - nie brzmiał zbyt sympatycznie, ale nie potrafił nic z tym fantem zrobić.
Pałał do Seraphina jakąś niewytlumaczalną niechęcią.
- Nie znalazłem go przy żadnej drodze. Zaopiekowalem się nim, bo był ranny. A teraz zamierzamy się zarejestrować. Może ty mu jakoś wytłumaczysz, że od rejestracji się nie umiera?
- No z Rumunii jest. To Rumun. Bo ma pojebane imię. I też pewnie nie ma głupich identyfikatorów. On jest z Sabatu! - Liam wzruszył ramionami i z radosnym uśmiechem poklepał Seraphina po ramieniu.
Najwidoczniej ten niezwykły związek dwóch wampirów opierał się na bardzo chwiejnej harmonii spokoju i "drętwości" Serapha i niesamowitej głupoty Liama. Wszystko zespolone niezwykłą umiejętnością niesłuchania jednego przez drugiego.
Seraph delikatnie odsunął się od starego znajomego i odgarnął za ucho pasmo włosów, które opadło na skroń.
- Thomas, on technicznie jest martwy. Na dodatek nie ma dla niego nadziei. Urodził się bez mózgu, a potem został Brujachem. - wampir poprawił mankiet garnituru i powoli ruszył w stronę drzwi. - Ach, Liam. Ja pracuję dla FBI.
Ostatnie słowa były chyba pierwszymi, które faktycznie wywarły na Irolu wrażenie. Wampir zamarł i przez chwilę z idiotycznie rozchylonymi ustami wpatrywał w plecy Rumuna wchodzącego do budynku. Kiedy w końcu się ocknał wydał potępieńczy jęk.
- To nie ma sensu. Maskarada nie miała sensu, a teraz... Sabatnik pracuje z ludźmi... dla ludzi... so bady badonso, piri pironso...
Widać Liam potrzebował jeszcze chwili na to, by kontemplować to, co dzieje się ze światem, po czym z ciężkim westchnięciem ruszył do drzwi. Stanął jeszcze z ręką na klamce i obejrzał się na Thomasa.
- Idziesz? Sam im kurwa niczego nie podpiszę! - burknął wchodząc do środka i niepewnie rozglądając się po wnętrzu.
Hol jak każdy inny w instytucji państwowej. Tylko... Liam dawno w żadnej, poza komandami policji, nie bywał. Zupełnie nowe otoczenie. Podszedł do lady recepcji i pochylił się, prawie wciskając głowę w szczelinę między ladą, a szybą.
- Pani mi załatwi identyfikator i Rumuna, musimy pogadać! - nikt mu chyba nie powiedział, że nie powinien krzyczeć...
Thomas poczuł się trochę tak, jakby ktoś przeniósł go do innego świata, w którym wszystko jest na opak.
Seraphin, który wcale nie mówił od rzeczy, Liam pchający się do okienka w recepcji, Rumuni i jakieś bady badonso?
Siwy pokręcił głową i powstrzymując się od zbędnych komentarzy poszedł za Liamem.
Złapał wampira za kołnierz koszuli i mocno go pociągnął; Irlandczyk zrozumiał aluzję , odsunął się okienka.
- Liam, do jasnej cholery! Zachowuj się jak na wampira przystało! Nie drzyj się, stój spokojnie i nie rób teatrzyku! - Thomas posłał wampirowi stanowcze spojrzenie, starając się nie myśleć o tym, że brzmi jak swoja własna matka.
Przeprosił Bogu ducha winną recepcjonistkę, odebrał od niej jeden z roboczych tabletów, posłuchał instrukcji i kilka chwil później wręczył tablet Liamowi.
- Siadaj na dupie i wypełnij formularz. Teraz. Za chwilę nadrobicie z Seraphinem te wszystkie stracone lata, was czas nie goni.
Zerknął na bruneta. Nie wydawał się specjalnie chętny do "nadrabiania" czegokolwiek.
- On pracuje dla ludzi! To jest koniec świata. Czaisz, gościu, Sabatnik, dla ludzi! On mi pokazał gazowaną juchę! - Liam pomachał trochę tabletem, aż w końcu usiadł w kącie i zaczął wypełniać kolejne rubryczki.
I w zasadzie to wszystko powinno pójść już dość gładko, gdyby nie... No, gdyby nie Liam.
- Ej, Thomas, po co im te wszystkie informacje? Nie chcę im podawać moich danych! Po co im moja data śmierci? Nie powinno ich do cholery obchodzić po której stronie jakiego konfliktu byłem! Poza tym, to znaczy że Rumun kłamał jak ma bransoletkę i nie posadzili go na krześle. On nie lubi Żydów, Serbów, Czarnych, Żółtych, Czerwonych, Greków, Cyganów i innych Rumunów. On nienawidzi całego świata, dlatego był nazistą! - znów pomachał tabletem, aż ostatecznie odłożył go na bok. - Poza tym, po chuj im wiedzieć z którego jestem pokolenia? Że co, że jak jesteś z dziewiątego to dostajesz więcej woreczków?!
- Potrzebne im i tyle. Daty urodzenia i śmierci ludzi też zapisują. Wyłącz paranoję.
Thomas podszedł do stojącego obok dyspensera do wody, napełnił ja jednorazowy kubeczek i usiadł obok Liama.
Dzgnął go łokciem między zebra.
- Uspokoisz się wreszcie? Nikt nie zamierza karać ani ciebie ani Seraphina za czyny, które nie były uznawane za wampirze przestępstwa w momencie, w którym były popełniane. Rozumiesz? Nie ważne, co robiłeś wcześniej. Masz czystą kartę. Zbierają te informacje, żeby móc prowadzić statystyki. Więc albo przestaniesz się uzalac i w tej chwili skończysz to wypełniać, albo sam tam wpisze jakieś bzdury. A wtedy to cie wezmą na przesłuchanie. Moje dane mają, a jakoś żyję. Seraphin podał swoje i jakimś cudem nawet ti pracuje!
Siwy westchnął ciężko. W co on się w ogóle pakował? Przecież to był horror jakiś.
- przestań zgrywać nastolatka. Jakbyś tak cholernie nie chciał tego robić, to już by cie tu nie było. Więc się nie mazgaj, tylko bierz za robotę. Jestem zmęczony, jie chce tu siedzieć do rana.
- Jasne. Potem zrzuca cała winę za Trzecia Rzesze zrzuca na wampiry. Ej, Hitler był człowiekiem, kutasy! - o ile początek wypowiedzi wampir wymamrotał pod nosem, o tyle ostatnie zdanie wykrzyczał w kierunku kamery w rogu pokoju.
Bardzo dojrzałe, bardzo.
- Skończyłem. W większości to prawda. A nawet jeśli coś zmyśliłem, to i tak nie maja jak tego sprawdzić. - oświadczył wręczając tablet Thomasowi z zacięta mina.
Zupełnie jakby był pewien, ze emisariusz zacznie narzekać, albo nie pozwoli mu samemu podejść do kobiety w recepcji.
A jaka to jest do cholery różnica, czy wiedzą czy też nie? Pokolenie to pokolenie, powstajesz jako przedstawiciel konkretnego pokolenia i nie bardzo masz na to jakikolwiek wpływ, niech wiedzą - Thomas pokręcił głową, uruchomił silnik i dopiero po chwili wręczył wampirowi czarne pudełeczko.
- Nie pal w moim samochodzie. I załóż to proszę.
Poklepał Irlandczyka po ramieniu.
- Tak xzy siak, jestem z ciebie dumny. I jeśli chcesz to możemy skoczyć po krew dla ciebie. Z identyfikatorem już dostaniesz. Chyba że wolisz moją? Nie piłem ostatnio tyle ziole - zaśmiał się krótko.
Burknął coś o podwójnych standardach chowając jabłko do kieszeni i odwrócił do Thomasa uśmiechając się w sposób, który najprawdopodobniej ktoś, kto nigdy nie rozmawiał z Liamem mógłby uznać za wyjątkowo pociągający.
- Z wielką chęcią wezmę twoją, ale tylko w full serwisie. - oświadczył obniżonym głosem, po czym westchnął i znów odwrócił się w kierunku szyby. - A jak nie, to mam ochotę na chińszczyznę. Na twoim zadupiu nawet nie dowożą. Z resztą, ty w ogóle masz jakiś adres poza "środek lasu"?
- Full service? - uniósł brew i rzucił wampirowi spojrzenie pełne pozalowania.
Najwyraźniej urok irlandzkiego zigolaka jakoś na emisariusza nie wpłynął.
- A na główkę to przypadkiem nie upadłeś? Po co ja pytam. Upadles. I to już dawno temu... W takim razie chinszczyzna, chociaż... czy wampiry przypadkiem nie powinny nie znosić ludzkiego jedzenia?
Nie odpowiedział na pytanie dotyczące adresu. Zamiast tego po prostu wręczył Liamowi swój telefon z juz uruchomiona aplikacja do zamawiania jedzenia.
- Masz, wybierz sobie.
- Aż tak nie lubisz cywilizacji, że nie możemy zjeść na mieście? - zapytał przerzucając kolejne oferty restauracji i krzywiąc się na widok zdjęcia krewetek w tempurze. - Co z tobą jest nie tak? Jesteś jakąś daleką rodziną Rumuna? On też nienawidzi wszystkiego.
Oddał w końcu telefon z wybranym pad thai i wyciągnął się na fotelu. Żyć nie umierać. Dają ci krew, dach nad głową i zamawiają chińszczyznę. Przydałoby się jeszcze kilka rzeczy, ale na początek może być. Resztę osiągnie się z czasem.
- I nie rozumiem tej paranoi z oddawaniem krwi. Moje zęby naprawde są fajniejsze niż plastikowa rurka z wenflonem.
- Nikogo ani niczego nie nienawidzę - odparł, zupełnie zresztą szczerze. - Ja po prostu nie rozumiem cywilizacji. A ona nie rozumie mnie. Pewnie ma to coś wspólnego z tym, że nie ogarniam idei egoizmu.
Wzruszył ramionami.
- Poza tym ja lubię swój las. To miejsce jest starsze od ciebie. Wiesz, cisza, spokój, święta ziemia - jakos to sprzyja mojej profesji.
Święta ziemia. I co jeszcze? Może rusalki w okolicznym stawie?
Podróż do domu na szczęście nie trwała zbyt długo. Używanie pobocznych, rzadko uczeszczanych dróg miało swoje zalety.
- To nie jest żadna paranoja, nie boję się oddać Ci krwi w bardziej... naturalny sposób. Trzymanie jej w woreczkach jest bardziej ekonomiczne. Wiesz, kontrola nad tym ile oddajesz, zero zbędnych emocji i te sprawy. Poza tym w ten sposób to legalne. A ja jestem za stary na takie głupstwa.
Ta. Za stary? Na oko to nie przekroczył trzydziestki.
Thomas wysiadł, zamknął samochód i poszedł do kuchni. Zerknął na wiszący na ścianie, dość staromodny zegar. Dochodziła czwarta. Matko boska, jak późno
- Za stary? Brzmisz, jakbyś już jedną nogą stał w trumnie. - wchodząc do kuchni Liam przeciągnął się bardzo nieprzyjemnie strzelając barkami. - Jeśli ktoś miałby narzekać na wiek, to chyba ja. No, albo twój las. Przecież jest taaaki staaary.
Spojrzał z pożałowaniem na emisariusza i po chwili zastanowienia ułożył się na kanapie. Krótką chwilę przyglądał się nowemu nabytkowi na swoim nadgarstku, po czym z jękiem starego człowieka skrzyżował ręce na karku i zarzucił nogi na podłokietnik.
- Chociaż, racja. Zachowujesz się jak trochę pojebany staruszek. Żyjesz sam, na pustkowiu, masz swój ogródek i zbierasz padlinę. I wolisz się nie ekscytować. Boisz się, że pierdolnie ci pikawa?
Wywrócił oczami, włączył czajnik i wyjął z szafki kuchennej sloiczek z siemieniem lnianym. Wsypal do kubka trzy łyżeczki, dolał trochę syropu malinowego że stojącej na blacie butelki (takiej szklanej, i to jeszcze bez etykiety. Sok ewidentnie domowej roboty. Naprawdę jakiś pojebany był).
- Nie jestem aż takim znowu staruszkiem, nie przesadzaj. Ale do sześćdziesiątki mi bliżej niż ci się wydaje. I tłumacze ci znowu, nie boję się! To w ogóle nie o to chodzi. Proszę bardzo, gryź, ale jak potem będą problemy...
Nie dokonczyl.
Nachylil się nad blatem zeby sięgnąć po czajnik i przypadkiem stracił na ziemię wciąż otwarty sloik z siemieniem.
Nasionka rozsypaly się po całej podłodze.
- No kurwa mać!
Liam powstrzymał się przed kolejnym komentarzem, kiedy emisariusz zamiast oświadczyć, że idzie pod prysznic, albo po prostu do łóżka, albo chociażby uznał, że warto byłoby wypić kawę, zaczął parzyć ziarenka z domowym soczkiem.
Sam z resztą zaczął wampira prowokować mówiąc "a gryź". W ramacch jednego z absolutnie nieprzemyślanych, idiotycznych żartów Liam wstał i stanął za plecami siwego chcąc co najwyżej "uszczypnąć" tył jego szyi kiedy...
- Jebana twoja matka! - warknął łapiąc słoik.
Po fakcie. Trzy czwarte drobniutkich, ciemnobrązowych nasionek leżało na podłodze i perfidnie śmiało się wampirowi w oczy.
Liam westchnął, ostrożnie podniósł słoik, delikatnie przytrzymując ścianki w obawie, żeby w razie czego się nie rozbił, a kiedy (dzięki bogu) pozostał integralny, wampir rozejrzał się po małej katastrofie.
- Jakieś jebane dwadzieścia minut. Pół godziny... - mruknął, rzucił emisariuszowi pełne pogardy spojrzenie po czym... zaczął pojedynczo podnosić ziarna i wrzucać do słoika.